i ryż, biały jak śnieg ze szczytu Fudżi-Jamy, smaczny i pożywny.
Gdy się nasycił, młodzieniec kazał podać herbaty i popijali rozmawiając. Fumio Jano opowiadał swemu znajomemu dzieje Nagasaki, malował życie miasta w dawnych czasach i teraz. Wreszcie nisko się kłaniając, zapytał:
— Przepraszam za moją śmiałość! Sanwo przybył z Europy?
— Tak! — odparł młody człowiek. — Z Anglji. Tam się urodziłem. Mój dziad wyjechał z Japonji po rewolucji i rodzina pozostała w Anglji.
— Teraz sanwo nazawsze powrócił do kraju? — pytał dalej Jano.
— Nie wiem! — odezwał się młodzieniec. — Przybyłem tu na poszukiwanie naszego rodowodu. Jeżeli go znajdę, mamy otrzymać tu znaczne posiadłości, wtedy powrócimy wszyscy. Jeżeli nie — pozostaniemy w Londynie.
— Przepraszam, że zapytam o nazwisko sanwo? — spytał Jano.
— Nazywam się Takiwa Jano, — z dumą zawołał młody człowiek. — Pochodzimy ze sławnego rodu samurajów, lecz, wyemigrowawszy, zgubiliśmy dowody. Ale co panu jest?
Fumio Jano, blady i drżący, bezwładnie opuścił głowę na stół. Z trudem ocucił go zaniepokojony Takiwa Jano. Gdy stary mógł nareszcie mówić i ruszać nogami, wyszli na ulicę.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.