Tojori Hiaszi był w świetnym humorze. Jego trzymasztowa krypa, niosąca żółte fałdziste żagle, chyżo płynęła po morzu. O świcie spodziewał się już zobaczyć niebieską linję brzegów Japonji. Patrzał z wdzięcznością na szerokie, spokojne fale morza, zlekka kołyszące krypę.
— Głęboko siedzi! — myślał Hiaszi, patrząc, jak większe fale wbiegały na pokład i lizały zwoje umocowanych przy burcie lin.
Krypa musiała siedzieć głęboko, gdyż miała całkowity ładunek, składający się z ciemnogranatowych wiązanek wodorostów, używanych do jedzenia, a wydobywanych w pobliżu wybrzeża Korei. Był to dobry i drogi ładunek. Tojori Hiaszi obliczał swój zarobek i coraz częściej się uśmiechał.
— Zarobimy sobie trochę na starość, Wmiko! — krzyknął Tojori, zwracając się w stronę szałasu, wybudowanego w pobliżu steru.
— Niech będzie błogosławione imię Kwan-Non! — odezwał się z szałasu niewieści głos i młoda, o przystojnej, opalonej na morzu twarzy kobieta wyszła na pokład.