Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

zaczął bez przerwy. Syczał i huczał śród masztów i lin, grał na nich jak na naciągniętych strunach, wydobywając z nich ponure, rozpaczliwe nuty; chylił maszty, które przeraźliwie skrzypiały, łącząc swoje dźwięki z trzaskiem i jękiem belek i desek krypy.
Majtkowie spuścili, zwinęli i mocno uwiązali żagle. Tylko jeden pozostał podniesiony do połowy tylnego masztu, wyprężony, tętniący pod smaganiem wichru, i parł krypę naprzeciw mknącym na spotkanie biało-grzywym bałwanom.
Krypa wzlatywała do góry i raptownie spadała na dół, nurzając się w wodzie z jękiem i skrzypem. Wypływała znowu, ociekając wodą, i znowu wspinała się na szczyt fali, aby przewalić się przez nią i ślizgać się głębiej i głębiej w obliczu następnej nadbiegającej góry wirującej wody i syczącej piany.
Wmiko dawno już ukrywała się w głębi rumu i Hiaszi zasunął i zamocował przykrywkę nad luką. Majtkowie, czepiając się naciągniętych lin, biegali od żagla do dwóch wiszących czółenek ratunkowych, ciągle zrywanych z bloków. Hiaszi wraz z trzema majtkami stał przy sterze i kierował krypą tak, aby jej dziób pozostawał wciąż naprzeciw mknącym, coraz wścieklejszym falom.
Nagle tajfun zmienił kierunek. Zakręcił fa-