Złamane ramię steru leżało jeszcze na pokładzie, zawadziwszy o zwój lin.
Wmiko wybiegła i ślizgając się, pełzła ku szałasowi, szukając męża. Wołała, głośno szlochając, lecz wszystkie dźwięki tonęły w wyciu wichru, w szumie i plusku bałwanów.
Tajfun nie tracił czasu. Wyprężył potężną pierś i tchnął. Pochylił krypę i cisnął olbrzymi bałwan, który jak lawina rozbił się, rozprysnął na pokładzie, łamiąc maszty i znosząc do morza szałas...
Umilkły ciche łkania... Grała tylko długo, bo przez całą noc, triumfująca pieśń tajfuna, rycząca wichrem, grzmiąca falami i sycząca siwą pianą...
O świcie, gdy Hiaszi spodziewał się ujrzeć piękny brzeg rodzimej Daj-Nippon, nadleciały mewy, zwiastunki ziemi, szybować zaczęły, miotać w kotłującem się powietrzu i jęczeć, skarżyć się i żalić... jak płaczki żałobne.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.