Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chciał myśleć o tem, że widzi przed sobą ludzi o gorącej krwi, troskach i radościach drobnego, codziennego życia. Stał zapatrzony i myślą uniósł się w te czasy, gdy wychodziły cienie z Walhalli i blade widma z siwej, wściekłej otchłani morza, bijącego bałwanami w czarne, martwe skały.
Białe zjawy wybiegły na brzeg i z wesołym śmiechem uganiać się zaczęły, pląsać i śmiać się wesoło. Spostrzegły nieruchomą, czarną postać mężczyzny, krzyknęły, podbiegły i przyglądały się ciekawie, spokojne w swej nagości, połyskujące mokremi ciałami i rozbawione. Wplotły go w swój korowód, zmusiły biegać, obracać się i gonić. Przyciskały się do niego biodrami i twardemi, zimnemi od wody piersiami, śmiejąc się figlarnie i wskazując na niego palcami. Po chwili pierzchły ze śmiechem i szczebiotem, podobnym do głosów jaskółek, zaczęły szybko narzucać na siebie białe, miękkie kimona i przepasywać je szerokiemi obi[1].
Larsen oprzytomniał i uśmiechnął się, gdyż spostrzegł, że jest mokry od stóp do głowy.

Japońskie dziewczyny, już ubrane, znowu otoczyły go i jedna z nich dość dobrą angielszczyzną, przekornie pochylając główkę, uwieńczoną gumowym turbanem, skrywającym misterną fryzurę, zawołała:

  1. Obi — wzorzysty, szeroki pas.