Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

wiózł sobie brankę. Pięknością zaćmiewała wszystkie kobiety, jakie kiedykolwiekbądź dotykały swemi stopami ziemi Jenoszimy. Tegoż dnia Jugawa kazał przyprowadzić do siebie brankę, ubraną w piękne, zdobyczne szaty.
Dziewczyna weszła i stanęła przy progu.
— Zbliż się! — rzekł Jugawa.
— Władco, — odpowiedziała dziewczyna, — zaniechaj mnie! Jestem ze szlachetnego rodu Mej-Jo i byłam przyobiecaną innemu.
— Musiał zginąć, — uśmiechnął się Jugawa, — bo nikogo z mężczyzn nie żywiłem!
Jęknęła musme i opuściła zrozpaczoną głowę na piersi.
O świcie dopiero wyszła z izby Jugawy, blada i znękana z niemą rozpaczą w oczach. Wieczorem znowu przyprowadzono ją do władcy, lecz gdy przestąpiła próg izby, gdzie spadła na nią hańba, zajrzała wojownikowi w jego rozradowane oczy i rzekła:
— Daj mi wolność i opuść sam Jenoszimę! Opuść na zawsze... Cienie straconych przez ciebie niewiast wdarły się do podziemi skały i czyhają na chwilę zemsty z woli bogów. Dziś zjawił mi się w półśnie, w półjawie korowód bladych postaci i ponuremi głosami oznajmił mi wolę bogów. Przyjdzie prędko czas wielkiej wojny, brzemiennej krwią, ogniem i mor-