Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

w ręku rycerza, szerzył klęskę śród wrogów, siał lęk i zgrozę, rozbrzmiewał sławą przy każdem cięciu, przy każdej migotliwej błyskawicy, gdy z świstem rozcinał powietrze. Padł rycerz, ugodzony strzałą w serce, ale miecz pozostał w ręce stygnącej i ta ręka oddała go giermkowi, aby przekazał jej, ukochanej, tęskniącej i na zawsze porzuconej, bez nadziei spotkania.
— Odszedłeś, odszedłeś na zawsze! — woła tanecznemi ruchami tancerka z Omori. — Pozostawiłeś mnie samą, samą na całej ziemi! Bogowie, gdzież sprawiedliwość?! Jak chryzantema bez słońca, tak ja bez ciebie; umiera chryzantema — umiera musme...
Ostatnia walka młodego ciała z życiem, z jego wołaniem potężnem, z jego pokusą nowego szczęścia... lecz serce samotne i zrozpaczone już bić nie może...
— Idę do krainy cieniów za tobą, do ciebie, do ciebie, umiłowany mój! — zrywa się krzyk bez dźwięku, niemy, a straszny w ruchach miotającego się ciała, wzburzonego ostatnią, śmiertelną tęsknotą.
Upadła gejsza na ostrze miecza i ruchem nieznacznym z fałd złocistego kimona długie pasmo szkarłatnej wstęgi wyrzuciła, jakgdyby krew swą oddała ziemi, radość i ból rodzącej dla ludzi — dzieci swoich...
Nigdy nie pamiętało Tokio takiego wybuchu