Gdzieś, niedaleko od południowego wybrzeża wyspy Hokkaido, śród gór i lasów, stoi, przeżywszy wieki, świątynia buddyjska. Rzadko kto odwiedza ten stary, sczerniały budynek ze stojącym w zmroku posągiem mędrca Gotamy i z przerażeniem ogląda potworne twarze przeróżnych bóstw, umieszczonych na ołtarzu, pod ścianami świątyni i na długich, czarnych od starości, zasnutych pajęczyną półkach pod pułapem, skleconym z grubych belek cyprysowych. Kilku starych mnichów strzeże tego zaniedbanego i nieodwiedzanego przez pobożnych przybytku Buddy-Sakkia-Muni i własnemi, spracowanemi rękoma naprawia szkody, poczynione przez nielitościwy czas i żarłoczne szczury.
Starcy walczą z niemi jak mogą, burzą też gniazda nietoperzy, kryjących się za czarnemi posągami o oczach ze szkła, lub kamieni. Ciężki prowadzą żywot — w nędzy i pracy od świtu do północy. Nieraz już dostawali rozkaz od najstarszego kapłana buddyjskiego z Kioto, lub od jego zastępcy z Hakodate, aby zdać