Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

gląda je, potem cofnęły się w głąb sali. Weszła mała, przystojna, choć już niemłoda Japonka, o bardzo ruchliwej twarzy, w jedwabnem, ciemno granatowem kimono, przepasanem obi ceglastego koloru.
Nisko przysiadłszy, ukłoniła się Larsenowi i z udanym gniewem, choć śmiejące się oczy zdradzały wesołość, zgromiła dziewczęta.
— Chazi! Wstyd! — zawołała.
Dziewczyny ze śmiechem rozpierzchły się, niby spłoszone stadko wróbli. Larsen usłyszał tupot miękkich sandałów na stopniach schodów i okrzyki uciekających: „Mamma-San! Mamma-San!“
Tymczasem „Mamma-San“ zagaiła rozmowę. Mówiła dość biegle po angielsku. Larsen mógł się z nią porozumieć. Dowiedział się, że „Mamma-San“ kazała dziewczynom przebrać się, zdjąć czepki i pokazać się gościowi w eleganckich strojach, bo co może gentleman pomyśleć o jej herbacianym domku?!
Larsen poprosił o porcję „skiaki“, a potem o herbatę i „cherry-brandy“ dla swoich nowych znajomych.
„Mamma-San“ wyszła zadowolona.
Larsen pozostał sam. Przeszedł się po sali, obejrzał ją i wzruszył ramionami. Na ścianach coprawda wisiały japońskie obrazki, długie, szerokie wstęgi z hieroglifami, lecz tuż obok stało