Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

ta mała, słaba, jak pisklę, Gaszi Taori... Nie rozumiem, co w niej znalazł Sziahara?! Jednak zdaje mi się, że ją kocha, bo się opiekuje nią i godzinami rozmawia z nią...
Naraz Cuki drgnęła. Dwoje jarzących się oczu wparło w nią nieruchome źrenice. Przyjrzała się i przekonała, że to jakiś czarny bóg patrzył na nią szklanemi oczyma, w których migotały błyski lampy. Odeszła na prawo — oczy szły za nią, przeszła na lewo — bóg i tu śledził ją połyskującemi w mroku źrenicami. Przykry chłód zaczął się zakradać do piersi musme.
Później jakieś niewyraźne szmery rozlegać się poczęły po kątach świątyni, gdzieś za ołtarzem coś brzękło żałośnie; to znów ciche cykania dochodziły jej uszu; jakieś powiewy dotykały czoła i twarzy...
Już zaczęła drżeć i ze strachem się oglądać, gdy podwoje świątyni rozwarły się i na tle srebrzystej nocy księżycowej poznała postać Tena Sziahary. Szedł powolnym krokiem, w mroku nie spostrzegł jej i przeszedł na drugą stronę, zniknąwszy w głębokim cieniu za ołtarzem.
Dziewczyna długo nadsłuchiwała, lecz rybak żadnym dźwiękiem nie zdradzał swojej obecności.
Szmery, brzęki i powiewy, które przy wejściu Sziahary nagle ustały, znowu się zerwały, szły ze wszystkich kątów, z czarnej, tajemniczej