dziewczyna, a pod miękkiemi fałdami szerokiego kimona wyczuwało się silne, młode, wiotkie ciało. Jednak około ust pięknej musme zarysowały się głębokie zmarszczki bólu.
— Przepraszam San! — szepnął Larsen.
Westchnęła i weszła na salę. Przy świetle lampy jeszcze bardziej występowała niezwykła dla Japonki uroda, wysoki wzrost i melancholijna twarz. Uśmiechnęła się smutno i, wyciągając rękę, rzekła po angielsku:
— Nazywam się Mali! Mali-San... Proszę siadać.
Dystyngowanym ruchem wskazała mu krzesło i usiadła.
Tymczasem wypłynął księżyc. Morze stało się srebrne, połyskujące niby rybią łuską, a w płynnem srebrze utonęły bez śladu odbicia gwiazd i światełka na łodziach rybackich, tylko parowiec świecił żółtemi otworami iluminatorów oddalając się coraz bardziej. Na tle zielonego nieba czarnemi wydawały się korony drzew i zarysy budynków.
— Zgaszę na chwilę światło, — cichym, melodyjnym głosem rzekła Mali-San, widząc zapatrzoną na morze twarz Larsena. W odpowiedzi skinął tylko głową. Lampy zostały zgaszone. Blada twarz, z szeroko rozwartemi, rozmarzonemi, a tęsknemi oczami, patrzącemi gdzieś wewnątrz duszy tej smutnej dziewczyny, dziwne uczyniła wrażenie na Olafie.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.