Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Nalała mu kieliszek saké i dotknęła ustami swego, uśmiechając się do Larsena.
Szwed zamyślił się i po chwili rzekł:
— Niech Mali-San opowie mi o sobie! Dobrze?
Obojętnie, widocznie z przyzwyczajenia, zaczęła recytować:
— Rodzice oddali mnie do szkoły gejsz w Tokio. Nauczono mnie śpiewać i tańczyć. Później wstąpiłam do przedsiębiorcy; bardzo to bogaty człowiek, ma dwa domy przy ulicy Ginza. Śpiewałam po restauracjach tokioskich, a teraz właściciel podpisał kontrakt z Hotelem Keyo, i tu zabawiam gości...
Umilkła, patrząc tajemniczemi oczami na Larsena.
— To wszystko? — spytał. — A serce? A dusza?
— Serce gejszy śpi, a dusza powinna być zawsze wesoła! — odparła z uśmiechem.
— Żadna siła nie zmusi serca spać, gdy słońce wschodzi... — szepnął młodzieniec.
— Moje słońce już zaszło... — odparła nagle ponurym głosem i na rzęsach zawisły łzy.
— To się zdarza... — ciągnął dalej Larsen. — Lecz wschód był... zapewne był...
— Trwał chwilę jedną i tem smutniejszym mi się wydaje wieczór, — z westchnieniem odpowiedziała gejsza. — Ale to nie wesoła rozmowa...
— Być może... — odparł i umilkł.