nagle. Zdawało się, że wszystkie dźwięki kornie padały do stóp pierwszej „tori“ i zamierały w modlitwie. Pobożni zdejmowali przy ostatnim portyku obuwie i w miękkich pończochach, uszytych z bawełnianej tkaniny, z lekkim szmerem szli ku świątyni białemi płytami wypolerowanego kamienia.
Coś pociągnęło młodego oficera do świątyni. Zbliżył się do starego bonzy — kapłana, dał mu kilka senów[1], otrzymał płócienne futerały na swoje lakierowane botforty i poszedł dalej.
Wolnym krokiem, oglądając się co chwila poza siebie i wciąż szukając kogoś w tłumie, pozostającym za „tori“, wznosił się Masao Gejo szerokiemi stopniami świątyni. Podwoje były naoścież otwarte, i pobożni wchodzili i wychodzili, skupieni, lecz rozradowani. Kapitan przecisnął się przez tłum i stanął przed ołtarzem. Długie i szerokie, czarne ze starości cyprysowe koryto oddzielało go od niego. Ludzie wrzucali do koryta monety, któremi już do połowy było zapełnione. Kapitan opuścił swoją ofiarę, zbliżył się do wiszącego gongu i uderzył weń trzy razy. Złożywszy ręce do modlitwy, pochylił się przed ołtarzem i podniósł oczy do góry. Na wzniesieniu, w mroku głębokiej framugi, stał posąg bogini Kwan-Non. Masao Gejo ujrzał głowę o kilku twarzach,
- ↑ Srebrna moneta; 1 jen = 100 senom.