olbrzymie ciało o czterdziestu ramionach i tysiącu rąk.
Kapitan polecił się opiece bóstwa, trzymającego w swych rękach wszystkie przejawy życia ludzkiego, wszystkie drogi losów człowieka i zakończył krótką modlitwę słowem:
— Doozo! — Błagam!...
Skłonił się raz jeszcze i skierował się ku wyjściu.
W przedsionku był straszliwy tłok. Tłum pobożnych karmił „świętego“ konia bogini. Kapitan kupił w małym straganie paczkę ugotowanego ryżu i zażądał papieru.
— Jakiego koloru? — spytał sprzedający bonza.
— Różowego... — odparł zmieszany Gejo, zdradzając swoją tajemnicę, gdyż każdej prośbie, zapisywanej na papierze, odpowiadał osobny kolor.
Bonza uśmiechnął się przyjaźnie i podał wąski pasek różowej cieniutkiej bibuły. Kapitan odszedł od straganu i przy małym stoliku napisał:
— Daj, dobra Kwan-Non, miłość uroczej Kenson-San! Doozo!...
Zwinął papierek w malutką rurkę i, wcisnąwszy ją pomiędzy ziarnka ryżu, podszedł do konia.
Rozpasiony, połyskujący ciemnem okiem
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.