Kenson San zarumieniła się i mimowoli z wyrzutem spojrzała na długą jak tyka postać Jurakuszo Dori, kołyszącą się w tłumie.
Kapitan spostrzegł to i prowadził atak dalej:
— Gdy ja przyszedłem kiedyś prosić, aby Kenson-San raczyła pójść ze mną do Hibia-parku obejrzyć kwitnące wiśnie — odmówiła mi! Jurakuszo Dori — szczęśliwszy ode mnie! Kenson-San przyszła z nim do Asakusy. On już uważa ją za swoją własność i nie zwraca na uroczą Kenson-San żadnej uwagi. Zupełnie jak mąż w kupieckiej rodzinie, gdzieś na Kiu-Szu, w głuchej prowincji...
Mówił z oburzeniem, lecz jednocześnie bacznie przyglądał się drobnej twarzyczce dziewczyny. Spłonęła cała rumieńcem, ściągnęła czarne łuki brwi i zachmurzyła czoło.
— Jurakuszo Dori, z pewnością, zostanie moim narzeczonym, gdyż jego i moi rodzice bardzo sobie tego życzą, — rzekła, jakgdyby usprawiedliwiając się.
— A najpewniej dlatego, że Kenson-San kocha się w tym bogatym kupcu... a on już uważa się za jej pana! — dorzucił Gejo.
— Nie! Nie! — potrząsając główką i tupiąc nóżką, zaprotestowała dziewczyna. Chciała jeszcze coś dodać, lecz w tej chwili obejrzał się Dori i zbliżył się do nich.
Kapitan wymienił swoje nazwisko.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.