szczegółach wypadku i niezwykłej drapieżności „olbrzymiego czarnego niedźwiedzia“.
— Jeżeli tak dalej pójdzie, — myślał, śmiejąc się cicho, Masao Gejo, — będę myślał, że stugłowego smoka drapałem za uchem.
Lecz przebiegły kapitan głośno tego nie powiedział.
Przed domem rodziców Kenson-San, przy cichej ulicy Szimo-Szibuja, zatrzymali się. Musme nie odchodziła jednak i milczała. Milczał i kapitan, uważając zakłopotanie dziewczyny za dobry znak.
— Jurakuszo Dori — „okubiona“ — tchórz! — zawołała z wybuchem i tupnęła nóżką.
— Niech Kenson-San nie sądzi zbyt surowo tego sympatycznego młodego człowieka! — łagodnym głosem powiedział przyszły oficer sztabu generalnego. — Jurakuszo Dori przeląkł się, gdyż istotnie te „olbrzymie czarne niedźwiedzie“ są straszliwie krwiożercze...
Znowu umilkł, lecz Kenson-San spojrzała na kapitana i rzekła:
— Nie! nie! — Okubiona! okubiona!
Umilkła, a później zapytała, rumieniąc się:
— Dlaczego kapitan tak rzadko odwiedza nas? Kenson-San już nie będzie tak przekorna...
— A co na to powie Jurakuszo Dori? — szepnął, pochylając się ku niej, Masao Gejo.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.