Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— On już nic nigdy do Kenson-San nie będzie mówił, — także szeptem odparła dziewczyna.
— Co powie ojciec, który lubi bogatych eksportowych kupców?
Kenson-San podniosła się na paluszki w białych, miękkich sandałkach, położyła malutką rączkę na wargach kapitana, a później dotknęła nią swoich uśmiechniętych usteczek, czerwonych, jak dojrzały owoc granatu.
— Powie to, co ja mu zaśpiewam o kapitanie Masao Gejo... — szepnęła i, jak spłoszony ptak, frunęła do bramy, oplecionej glicynjami.
Kapitan pozostał sam. Po chwili podniósł głowę, popatrzył na niebo z pałającemi na nim gwiazdami, ujrzał, że od każdej z nich ciągną się promienne ręce bogini, kierującej życiem ludzkiem, i szepnął wzruszonym głosem:
— Dobra, miłosierna Kwan-Non!...