Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

kami wybiegać zaczęły kobiety. Zatrzymały się barwnemi grupkami, jak pęki kwiatów, przy progu i czarnemi połyskującemi oczkami przyglądały się cudzoziemcowi. Ogarnęły wzrokiem jego szeroką pierś i ramiona, mocne nogi sportowca i spokojną, szlachetną twarz marzyciela.
— Igiris-zin? Anglik? — szepnęła jedna z dziewczyn w różowem kimono w niebieskie kwiaty i z purpurową kamelją w kruczych włosach.
— Jé! Nie! — także szeptem odpowiedziała inna i dlaczegoś westchnęła.
Tymczasem Larsen wyjął z kieszeni małą książeczkę i zapisał:

Niebo przeszyła ostrzem z lodu
Klęskę i urok rodząca
Kolebka bohaterów i piewców rodu
Fudżi, lęk i zachwyt budząca.

Widzieć cudzoziemca, zapatrzonego w świętą górę i w dodatku coś piszącego, — tego było za wiele! Barwnym wiankiem otoczyły Szweda dziewczyny i młode kobiety i, uśmiechając się i szczebiocąc, zaglądały w jego niebieskie, rozmarzone oczy.
Stary urzędnik podniósł się i podszedł do Larsena, z wyrzutem spoglądając na kobiety.
— Gokigen-jo! Bądź pozdrowiony! — rzekł, wyciągając do niego rękę.