W Kioto, starej stolicy Mikadów, potomków boskiego Dżinmu-Tenna, panował niezwykły ruch. Kupcy, samuraje, prości żołnierze, bonzowie ze świątyń Szinto i kapłani buddyjscy, wieśniacy, kobiety i dzieci tłumnie zalegali wszystkie ulice. Tłumy w skupionem milczeniu przelewały się z jednej ulicy w drugą, z placów i parków zdążały w różne strony. Jeden potok ludzi płynął ku pałacowi władcy, drugi — ku pomnikowi „miljonów uszu i nosów“.
Samuraje nawet w tak poważnej chwili nie mogli pozostawać obojętnymi wobec piramidy złożonej z kamieni, a noszącej taką dziwną nazwę. Zatrzymywali się więc, oglądali ją ze wszystkich stron i krokami wymierzali obwód, zajęty przez nią. Jakiś sędziwy człowiek w ubraniu mnicha, spostrzegłszy kilku samurajów i zwykłych gapiów, stojących przed pomnikiem, zbliżył się i rozpoczął drżącym, starczym głosem opowiadać, sto razy słyszaną i sto razy nową historję.
— Siedm wieków już minęło, szlachetni sa-