Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

czcigodny ojcze, — dodał, zwracając się do starca — jam człowiek prosty i nie znam się na formach, nie wiem nawet, jak się mam względem was zachować; to pewna tylko, że oszukano was tutaj, prosząc o pozwolenie zjazdu. Ojciec mój najwidoczniej pragnie skandalu, dlaczego? sam chyba wie najlepiej, musi mieć w tem jakiś swój interes, domyślam się nawet jaki.
— Wszyscy się przeciw mnie zmówili! — krzyczał ze swego miejsca stary Karamazow — wszyscy przeciw mnie, i Mjusow także, tak, tak i ty przeciw mnie występujesz! — powtarzał, zwracając się w stronę Mjusowa, który bynajmniej nie myślał zaprzeczać. — Oskarżają mnie, żem przywłaszczył sobie pieniądze moich dzieci i że noszę je w butach! — Są na to przecież sądy! Zwróć się do nich, a wyrachują ci wszystko co do grosza, na podstawie twoich własnych kwitów. Pokaże się dopiero, że nie ja twoim, a ty moim jesteś dłużnikiem, i to nie na drobną sumę... kilka tysięcy! Mjusow trzyma naturalnie stronę Dymitra, nic dziwnego, to przecież jego krewny. Tymczasem posłuchajcie tylko państwo, co mówią w całem mieście o nadużyciach i hulankach mego syna. Tam, gdzie pierwej służył w wojsku, kupował cnotę dziewcząt, opłacając ją tysiącami rubli. Wszyscy to wiedzą i to w najdrobniejszych szczegółach. Ojcze najświętszy! wystaw sobie, że ten rozpustnik rozkochał w sobie i pozyskał serce szlachetnej dziewicy z dobrego domu, córki swego dawnego pułkownika. Panna piękna, posażna,