Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze. Ale gdzież ten braciszek zakonny, co nas tu przyprowadził?
Braciszek oczekiwał właśnie na nich przed gankiem, zapraszając na obiad.
— Zechciejcie, proszę, wytłómaczyć mnie przed ojcem przełożonym, że z zaproszenia jego korzystać nie mogę, ale po tem wszystkiem, co tu zaszło, jest to dla mnie prawdziwem niepodobieństwem — rzekł z rozdrażnieniem Mjusow.
— To wszystko, co tu zaszło, to właściwie ja i moja obecność — podchwycił Fedor Pawłowicz. — Słyszycie, ojcze, to z mego powodu Piotr Aleksandrowicz nie chce przyjąć obiadu u przełożonego. Ależ nie krępuj się, proszę; to ja się usunę i miejsca ci ustąpię, obiadować będę w domu, a tobie smacznego apetytu życzę, najdroższy kuzynie.
— Nie jestem pańskim kuzynem i nigdy nim nie byłem. Wstydu pan niema.
— Mówiłem też tak umyślnie, żeby cię zirytować, wiem, że wyrzekasz się kuzynostwa ze mną, mimo, że jesteśmy spokrewnieni, czego w każdej chwili mogę dowieść. Ty także, Iwanie, zostań, wieczorem przyślę po ciebie konie. Tobie, Piotrze Aleksandrowiczu, wypada nawet być u ojca przełożonego, aby go przeprosić za wszystko, cośmy tam z tobą nabroili.
— Naprawdę odjedziesz?
— Jakżebym mógł zostać po tem wszystkiem, co zaszło? Musiałbym przepraszać: Panowie, uniosłem się, darujcie... Są ludzie o sercu