Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

odważnem Aleksandra Macedońskiego. Inni znów mają tylko biedne tchórzliwe serduszko obitego pudla, ja właśnie jestem z takich, boję się wszystkiego. Jakżebym mógł po takim skandalu ukazywać się na obiedzie i zajadać klasztorne sosy?
— A dyabliż go wiedzą, czy nie udaje — zastanawiał się w myśli Mjusow, śledząc podejrzliwym wzrokiem za oddalającym się komedyantem.
Tamten obejrzał się, a widząc, że Mjusow patrzy na niego, przesłał mu od ust całusa.
— Pan także idzie na obiad? — spytał sucho Iwana Mjusow.
— Czemużby nie? Tembardziej, że proszony jestem specyalnie przez ojca przełożonego i to jeszcze wczoraj.
— Co do mnie, ja w samej rzeczy nie czuję się na siłach figurować na tym przeklętym obiedzie — mówił ze wzrastającem rozdrażnieniem Mjusow, zapominając o obecności towarzyszącego im braciszka. — Choć właściwie należałoby się nam usprawiedliwiać, a przedewszystkiem wytłómaczyć, że to wszystko stało się nie z naszej winy, że to nie my. Jak pan myśli?
— A oczywiście, trzeba się zastrzedz, że to nie my — odparł Iwan — zresztą ojca mego tam nie będzie.
— Jeszczeby tego brakowało. Przeklęty obiad.
Mimo to, szli wszyscy. Braciszek słuchał, milcząc. Dopiero w pół drogi lasku zauważył skromnie, że ojciec przełożony dawno już czeka i że spóźniono się o jakie pół godziny. Nic na to