nigdy, że ty nią pogardzasz. Czy ona wistocie zasługuje na to?
— Jeśli nią pogardzam, to mam widocznie swoje przyczyny, które do ciebie nie należą. A co się tyczy pokrewieństwa, prędzej zostanie twoją kuzynką, dzięki bratu, a może nawet ojcu, bo, niezawodnie, jeden z nich narzuci ci to kuzynostwo. No, doszliśmy wreszcie! Ruszajże do swego obiadu... A to co? Czybyśmy się spóźnili? Nie mógł się przecie obiad tak prędko skończyć? Musieli znów Karamazowy coś po swojemu urządzić! Niezawodnie! Widzisz... ojciec twój z Iwanem Fedorowiczem zabierają się do odjazdu... ojciec Izydor wyszedł na ganek i woła coś za nimi... twój miły ojczulek także krzyczy i wymachuje rękami... Mjusow odjeżdża, widzisz go... już jedzie, a za nim leci Maksymow. Ależ to skandal! Obiadu widocznie nie było. Czy nie nabili oni np. ojca przełożonego?... o ile, oczywiście, ich nie wybito, coby się im, zresztą, słusznie należało.
Rakitin nie dziwił się napróżno. Skandal zaszedł tu wistocie, i to niesłychany, niespodziewany. A wszystko stało się w oka mgnieniu.
W chwili, gdy Mjusow wchodził wraz z Iwanem do mieszkania ojca przełożonego, w duszy