Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby się wstydził, lub czuł się w jakikolwiek sposób winny — może nawet przeciwnie. Ale, mimo wszystko, czuł jakoś instynktowo, że po tem, co zaszło w celi starca, nie wypadałoby i byłoby mu nawet nieprzyjemnie pokazywać się przy obiedzie. W chwili już jednak, gdy wchodził na stopnie rozklekotanej swej kolaski, przypomniał sobie raptem własne słowa, które wyrzekł w celi starca.
„Zdaje mi się zawsze, wchodząc gdzieś, że wszyscy uważają mnie za błazna najgorszego, najnikczemniejszego z ludzi, robię też wówczas na prawdę różne błazeństwa dla pokazania, że tamci wszyscy gorsi są jeszcze i głupsi odemnie”.
Chciał mu się raptem zemścić na innych za własną obrzydliwość. Przypomniał sobie, jak pytano go kiedyś, za co tak pewnego człowieka nienawidzi, on zaś odpowiedział wówczas: „Człowiek ten nic mi nigdy nie zawinił, za to ja dopuściłem się względem niego wielkiego świństwa i z tego powodu znienawidziłem go”.
Przypomniawszy sobie te słowa, uśmiechnął się złym uśmiechem i błysnął oczyma: „jakem zaczął, tak i skończę” postanowił w duchu.
Wewnętrzne jego usposobienie dałoby się w tej chwili wyrazić następującemi słowami: „Już się i tak nie zrehabilitujesz w ich oczach, to dosmaruj im jeszcze i pokaż, że się bynajmniej nie czujesz zawstydzony”.
Powziąwszy takie postanowie, rozkazał woźnicy czekać na siebie, sam zaś wielkiemi krokami skierował się z powrotem do klasztoru i wszedł do mieszkania przełożonego. Nie wie-