Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu trzeba dodać, że Fedor Pawłowicz słyszał, że dzwonią, ale nie wiedział w jakim kościele. Były wistocie, i to dawnemi czasy, głuche wieści, że starcy, mieszkający po klasztorach, wdzierają się w prawa, przysługujące jedynie przełożonym i że, między innemi, nadużywają tajemnicy spowiedzi. Zarzuty te jednak upadły już oddawna same z siebie, a w każdym razie nie dotyczyły nigdy miejscowego klasztoru. Mimo to, głupi i złośliwy dyabeł, który opanował w tej chwili Fedora Pawłowicza i ponosił go na jego własnych nerwach, podsunął mu tę starą plotkę, w którą sam wcale nie wierzył.
— Co za nikczemność! — krzyknął Mjusow.
— Powiedziane jest — rzekł przełożony — „a gdy spadną na ciebie zniewaga i upokorzenie i krzywdy wszelakie, wówczas złóż Panu dziękczynienia, że je zesłał dla usunięcia dumy twojej”. Tak też i my dziękujemy wam pokornie, drogi nasz gościu.
Mówiąc to, pokłonił się w pas Fedorowi Pawłowiczowi.
— Ta — ta — ta! Stare frazesy! komedye, kłamstwa i pokłony świętoszków. Znam ja was z waszymi pokłonami do ziemi! Pocałunek w usta, a nożem w serce, jak w „Zbójcach” Schillera. Nie lubię fałszu! Szczerości potrzebuję, mnichy! i to nie tak po kawałeczku, ale całej, pełnej prawdy. Poco wy np. pościcie? Czy dla nagrody niebieskiej? Za taką nagrodę to i jabym pościł! To nie sztuka! Nie tak, mnichy! Spróbójcie wy