Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

już nie tysiąc, nie sto, ale ani jednego już rubla, ani kopiejeczki.
Natabene, należy zaznaczyć, że klasztor nie odgrywał nigdy żadnej ważniejszej roli w życiu Karamazowa, nie wylewał on tam nigdy gorzkich łez i nigdy nie był wyklinany. Mimo to, mówiąc o owych łzach, tak się rozrzewnił, że czuł się wistocie blizki płaczu i miał prawie łzy w głosie, ale wnet przypomniał sobie, że należy mu się trzymać na stanowisku gniewnem.
Na wszystkie te złośliwe kłamstwa, ojciec przełożony odpowiedział znów pobożną cytatą.
— Powiedziano jest: „Znoście cierpliwie niesprawiedliwe wyrzuty, i nie miejcie w sercu nienawiści do potwarców waszych”.
— Ta ta ta! Zawracacie głowę! A to nic nie pomoże, bo i tak nie zostanę, a syna mego, Aloszę, stanowczo zabieram — i to na zawsze.
Iwanie Fedorowiczu, mój przykładny synu, pozwól sobie powiedzieć, że i ty powinieneś iść ze mną. Także nie zostawaj von Zon, jedź lepiej, do mnie niedaleko, a zobaczysz, jak wesoło! Zamiast postnego obiadu dostaniesz prosię pieczone z kaszką, koniaczków ci postawię i likierów. Ejże, Von Zon! korzystaj z okazyi!
Wyszedł na ganek, krzycząc i gestykulując. W tej to właśnie chwili zobaczyli go powracjący Alosza i Rakitin.
— Aleksy! — zawołał stary — pakuj natychmiast manatki i pościel, i zabieraj się ze mną, żeby tu i śladu po tobie nie zostało.
Alosza stanął, jak skamieniały, przyglądając