Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

się na bizkiej i tak bezwzlędnie wiernej sobie istocie. Prócz tego, będąc pijanym, doświadczał on niekiedy przejmujących wewnętrznych trwóg. „Dusza mi prawie z gardła ucieka” — mawiał wówczas sam o sobie. Miło mu było wtedy wiedzieć, że blizko, choć nie pod jednym dachem, ale tam, w oficynie, znajduje się ktoś przyjazny, oddany, a przytem tak zupełnie inny niż on: — uczciwy, spokojny nie rozpustny i gotów bronić go w każdej chwili... od czego? sam dobrze nie wiedział, ale od czegoś, czy kogoś strasznego i groźnego. Podobne uczucia uspokojenia budziła w nim także obecność Aloszy, którego w dodatku pokochał i to tak, że sam musiał przed sobą przyznać, że od chwili poznania tego swego najmłodszego syna, zaczyna pojmować rzeczy, dawniej zupełnie dla siebie niezrozumiałe.
Wspominaliśmy już poprzednio, że stary Grigor otaczał szczególniejszą sympatyą i opieką drugą żonę swego pana, t. zw. „Klikuszę.” Uczucie to przetrwało i po jej śmierci, i z czasem przeszło w pełne czci uwielbienie, tak, że nie zniósłby najmniejszej lekkomyślnej wzmianki o zmarłej, której pamięć przechowywał wiernie. Wogóle uczucia były w nim dziwnie stałe i uparte, mimo, że nie okazywał ich na zewnątrz. Tak np. trudno było na pozór osądzić, czy kocha żonę swoją, Martę Ignatiewnę, do której był przecież głęboko przywiązany. Kobieta ta, mimo to, że bardzo rozsądna i w sprawach codziennego życia o wiele praktyczniejsza od męża, ulegała mu bezwzględnie od pierwszych dni małżeństwa. Mówili do siebie