Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

si odemnie. Gdybym wiedział, że są tacy, którzy uważać mnie chcą za porządnego człowieka, jaki ja byłbym porządny! jaki uczciwy!
Mówiąc to, rzucił się nagle na kolana i wołał, złożywszy ręce jak do modlitwy:
— Nauczycielu! co mam robić, by wejść na drogę poprawy?!
Trudno było istotnie poznać, czy drwi znowu, czy jest naprawdę wzruszony.
Starzec spojrzał na niego z uśmiechem.
— Sam pan przecie wiesz, co trzeba robić; rozumu ci przecie nie brak. Trzeba pozbyć się pijaństwa i oduczyć się niewstrzemięźliwości w mowie; trzeba się wyrzec rozpusty, a przedewszystkiem chciwości grosza. Pozamykaj pan te siedliska pijatyki, któreś pan pozakładał, jeżeli nie wszystkie, to choć dwa lub trzy szynki, a przedewszystkiem staraj się pan nie kłamać.
— Jak np. o Diderocie?
— Nie, nie o to chodzi. Nie kłam pan przedewszystkiem sam przed sobą. Człowiek, okłamujący samego siebie, zaczyna wreszcie wierzyć własnym kłamstwom i z czasem dochodzi do tego, że już nigdzie, ani w sobie, ani w drugich, prawdy nie widzi. Ztąd traci szacunek dla siebie i dla drugich, a co za tem idzie, traci i miłość. Że zaś trudno jest żyć bez miłości, oddaje się dla zagłuszenia grubym namiętnościom, prowadzącym do zezwierzęcenia. Człowiek, okłamujący sam siebie, sam siebie też krzywdzi. Wymyśla krzywdy i obrazy, których jakoby od ludzi doznał, i wydyma je do olbrzymich rozmiarów,