Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

niecznie postawić na nogi i stała całą minutę bez niczyjej pomocy. Posłałam po naszego doktora Werzenschube, a ten wzrusza ramionami i powiada, że nic nie rozumie. Jakże tu nie dziękować wam, ojcze? jak nie okazać wdzięczności? Podziękujże, Liza, podziękuj!
Śliczna twarzyczka Lizy przybrała nagle wyraz poważny, podniósłszy się z wysiłkiem na krześle, złożyła obie ręce, patrząc dziękczynnie na starca, nie wytrzymała jednak długo i roześmiała się serdecznie.
— To z niego! to z niego! — wołała, pokazując na Aloszę, zażenowana niby, że nie umiała utrzymać powagi.
Ktoby spojrzał uważnie na twarz Aloszy, stojącego o parę kroków za starcem, dostrzegłby nagły rumieniec i przelotny błysk oczu, które natychmiast spuścił.
— Ona ma do pana polecenie, przemówiła pani Chachłakow, podając Aloszy rękę, opiętą w elegancką rękawiczkę.
Starzec obejrzał się i spojrzał uważnie na Aloszę, który tymczasem zbliżył się do Lizy. Dziewczynka zrobiła bardzo ważną minę.
— Katarzyna Iwanówna przysyła to panu przezemnie — rzekła, podając Aloszy elegancki bilecik. Przytem prosi ona pana, żebyś pan do niej przyszedł i to jaknajprędzej, tylko proszę się nie wymawiać i przyjść koniecznie.
— Katarzyna Iwanówna chce mnie widzieć? i pocóż to? — szepnął Alosza, na którego twarzy odbiło się zakłopotanie.