Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— To z powodu Dymitra Fedorowicza, — objaśniła szybko pani Chachłakow. — Katarzyna Iwanówna powzięła jedno postanowienie, co do którego postanowiła się pana poradzić. Nie wiem dobrze, o co to chodzi, wiem tylko, że pragnie, aby się to stało jaknajprędzej. Powinien pan pójść tam koniecznie, to nawet chrześcijański obowiązek.
— Raz ją tylko w życiu widziałem — tłómaczył się Alosza.
— To taka piękna, taka niepospolita dusza, niezwykła chociażby już cierpieniem swojem. Pomyśl pan tylko, ile już przeniosła, a ile jeszcze przenieść musi, to okropne! okropne!
— Więc dobrze, przyjdę, — rzekł Alosza, przebiegłszy oczyma zagadkowy bilecik, w którym prócz usilnej prośby o przybycie nie było żadnych wyjaśnień.
— Ach! jak to ładnie będzie ze strony pana, — zawołała Liza z przejęciem. — A ja myślałam, że pan nie zechce przyjść. Mówiłam mamie, nie przyjdzie napewno, on myśli o swojem zbawieniu. Jaki pan dobry! kochany! jak się cieszę, że mogę to panu powiedzieć.
— Liza! — strofowała ją matka, uśmiechając się przytem mimowoli.
— To i do nas proszę przyjść, Aleksy Fedorowiczu. Pan nie chce u nas bywać, tymczasem Liza, mówiła mi już dwa razy, że tylko przy panu czuje się dobrze.
Alosza podniósł zdziwione oczy i zarumienił się znów, nie wiedzieć czego, poczem uśmiechnął się mimowoli. Starzec nie zważał już na nie-