Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miałeś przecie odjechać, aby nie kompromitować się w tak marnej kompanii, a teraz, jak widzę, nie ruszysz się ztąd, póki im nie pokażesz całego swego rozumu.
— Ty znowu zaczynasz! Właśnie, że zaraz odjadę!
— Odjedziesz, ale ostatni — odrzekł Fedor Pawłowicz, w chwili właśnie wejścia starca.
Spór ucichł na chwilę, ale starzec, usiadłszy na dawnem miejscu, zachęcał uprzejmie do dalszej rozmowy. Alosza, który umiał doskonale rozpoznawać najlżejszą zmianę w twarzy swego mistrza, zauważył jego niezwykłe znużenie. W ostatnich czasach choroba starca pogorszyła się tak, że, skutkiem wycieńczenia sił, ulegał on kilkakrotnym omdleniom. Alosza obawiał się, aby się to i teraz nie powtórzyło, ale widział jednocześnie, że starzec nie chce żadną miarą przerwać zebrania, jakby miał w tem jakiś swój cel ukryty.
— Mówimy tu o ciekawej broszurze Iwana Fedorowicza — objaśnił starca ojciec bibliotekarz. — Rzecz to bardzo ciekawie napisana i przynosi wiele nowego. Tylko kwestya postawiona jest cokolwiek obosiecznie. Jest to odpowiedź na dzieło jednego duchownego o sądach duchownych.
— Nie czytałem pańskiej broszury, ale wiele o niej słyszałem — odrzekł starzec, przyglądając się bacznie Iwanowi.
— Pan stoi tam na ciekawem stanowisku — objaśniał dalej ojciec bibliotekarz — i jest, jak się zdaje przeciwnikiem rozdziału kościoła od państwa.