Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy przyrzekłeś komu ze swoich, że stawisz się u nich dzisiaj?
— Wistocie, przyrzekłem ojcu, braciom, innym jeszcze.
— A widzisz, w takim razie idź tam koniecznie. Nie lękaj się, nie umrę, zanim nie przekażę ci ostatnich słów, jakie wypowiem tu na ziemi. Tobie jednemu je powiem, bo wiem, że mnie kochasz. A tymczasem idź tam, gdzie cię potrzebują, nie zwlekaj.
Alosza pokłonił się starcowi i postanowił załatwić jaknajśpieszniej wszystkie swoje sprawy w mieście, aby tu znów powrócić. Obietnica starca, że jemu tylko przekaże ostatnie swoje zlecenia, napełniała duszę jego nieskończoną radością. W dodatku i ojciec Paisy, wziąwszy go na stronę, po opuszczeniu celi starca, przemawiał do niego, jak jeszcze nigdy w życiu, udzielając rad i napomnień, które wywarły na nim głębokie wrażenie.
— Pamiętaj, młodzieńcze — rzekł nagle bez żadnego wstępu, — że świecka nauka rozłożyła i rozdrobniła wszystko, co zawierają księgi święte, tak, że z tej analizy nie zostało nic zgoła. Ale przecież całość ta stoi przed ich oczyma niewzruszona i niezmienna, i wrota piekielne nie przemogą jej. Żyje ona i dziś, jak żyła wieków dziewiętnaście, i odnaleźć ją można zarówno w porywach duchowych pojedyńczych ludzi, jak i mas ludowych. Ciż sami nawet, którzy wyrzekli się chrześcijaństwa i bunt przeciw niemu podnie-