i po to tylko siedzi — dodał, spozierając z ukosa na Aloszę.
— Czy sam to ojcu mówił? — spytał Alosza.
— Dawno już mówił. A jak myślisz, może on tu przyjechał, żeby mnie zarżnąć? Musi mieć jakiś interes, skoro tu siedzi.
— Cóż to? Dlaczego ojciec mówi takie rzeczy? — pytał rozżalony Alosza.
— O pieniądze nie prosi. Prawda, że nie dałbym ani szeląga. Tak, tak, mój miły Aleksy, mam zamiar długo jeszcze na świecie pożyć, i dlatego każda kopiejeczka jest dla mnie droga i potrzebna, a tem potrzebniejsza, im dłużej żyć będę.
Nie jestem jeszcze wcale stary, mam dopiero pięćdziesiąt siedem lat, i mam zamiar przynajmniej jeszcze dwadzieścia lat używać życia, jak na tęgiego zucha przystało. Potem już, gdy zeszkapieję, pieniądze będą mi tembardziej potrzebne, dlatego zbieram je teraz, grosz do grosza. A ty, mój panie synu, dowiedz się, że do końca żyć będę w tem, co wy nazywacie grzechem i obrzydliwością. Wszyscy pioruny niby ciskają na takie życie, a sami nic lepszego nie robią, tylko inni skrycie, a ja otwarcie, i za tę moją szczerość wszyscy się na mnie rzucają. A twojego raju, Alosza, to ja wcale nie pragnę, takiemu człowiekowi, jak ja, na nic taki raj niepotrzebny.
Co do mnie, nie dbam wcale o to, co się ze mną stanie po śmierci, wiem, że zasnę i już się nie obudzę. Chcecie, to mnie wspominajcie, a nie —
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.