Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakby to odszukać Dymitra i wpłynąć na jego usposobienie? Tymczasem drobny, na pozór, wypadek, zmienił na chwilę bieg jego rozmyślań. Idąc do pani Chachłakow, Alosza spotkał na zakręcie ulicy gromadkę chłopców, powracających ze szkoły. Były to jeszcze dzieci po 8, 9 lat, szli gwarnie, niosąc książki w tornistrach, zawieszonych na plecach, lub też w torebkach skórzanych, przewieszonych przez ramię. — Alosza lubił dzieci i chętnie z niemi obcował, teraz więc zatrzymał się, chcąc zawiązać z nimi rozmowę. Zauważył, że gromadka malców, przechodzących obok niego, naradza się nad czemś z ożywieniem, każdy z nich przytem miał w ręku kamyk, niektórzy z nich po dwa. — Za rynsztokiem zaś, z przeciwnej strony ulicy, stał odosobniony chłopak, ubrany również w mundurek szkolny, drobny był i blady i wyglądał najwyżej na lat dziesięć, a może i na mniej. Malec wpatrywał się bystro w gromadkę towarzyszów szkolnych, z którymi widocznie się poróżnił. Alosza, zbliżywszy się do chłopców, zwrócił się do jednego z nich, rumianego, kędzierzawego blondynka, który, jak zauważył, miał torebkę zawieszoną z lewego boku.
— Gdy ja chodziłem do szkoły, to nosiliśmy zwykle torebkę z prawego boku, bo łatwiej tak było wydostawać z niej wszystko — zaczął. Mówił takim tonem, jakim przemawia się do kogoś równego sobie wiekiem, co zresztą jest jedynym sposobem zdobycia ufności dzieci. Alosza zrobił to z góry powziętym planem, czuł instynktem, że tak będzie najlepiej.