Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

„Chwała Panu na świecie,
Chwała Panu we mnie!“

Tobie, tobie tylko jednemu powtórzyć to mogę. Tajemnicę ci mam powierzyć!
Ogród, w którym znajdowali się obaj bracia, był dość obszerny, kilkanaście morgów zapewne liczący, i obsadzony był z czterech stron szeregiem drzew: lip, klonów, brzóz i t. p. W środku zaś znajdował się duży trawnik, raczej łąka, na której koszono corocznie znaczną ilość siana.
Był to ogród owocowy, zarosły malinami, agrestem i innemi jagodami; około domu rosły kwiaty, a w głębi znajdowała się stara zrujnowana altanka, do której Dymitr powiódł swego gościa. Dokoła rosły gęsto stare lipy, podszyte krzakami bzu i czeremchy. Altanka miała drewnianą podłogę i daszek, jedno i drugie nawpół spróchniałe, a w środku stał stół drewniany, pomalowany na zielono, naokoło zaś niego takież, również zielone ławki, na których można było jeszcze spocząć. Na stole zauważył Alosza butelkę i kieliszek.
— To koniak! — zaśmiał się Mitia — a ty, widząc to, masz już mnie za pijaka. Porzuć, proszę te złudzenia.

„Nie dawaj wiary czczym pogłoskom tłumu,
„Zaniechaj zwątpień swych“...

— Nie oddaję się bynajmniej pijaństwu, a tylko dodaję sobie smaku, jak mówi ta świnia Rakitin, który niezawodnie zostanie kiedyś radcą stanu i wciąż będzie dodawał sobie smaku. Siadaj, Alosza. Chciał-