Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Prócz tego, Katarzyna Iwanówna jest w tej chwili u mnie.
— Ach, jak to dobrze, zobaczę ją więc tutaj, bo kazała mi koniecznie przyjść do siebie.
— Wiem, wiem o wszystkiem, co było wczoraj, słyszałam z najdrobniejszymi szczegółami o tem okropnem przejściu z tą straszną kobietą, z tą bachantką. C’est tragique! Gdybym była na miejscu Katarzyny, to doprawdy niewiem, niewiem cobym zrobiła. A ten pański brat, Dymitr, cóż to za okropny człowiek! W dodatku wyobraź sobie pan, tam, w salonie, siedzi pański brat, to jest, oczywiście nie Dymitr, ale tamten drugi, ten wspaniały, rozumny Iwan, i rozmawiają z Katarzyną; a gdybyś pan wiedział o czem? Zamęczają się dobrowolnie, to, mówię panu, poprostu szarpanie się, szamotanie bez wyjścia; doprawdy, trudno uwierzyć; gubią siebie sami, niewiadomo po co i na co, delektują się swojem udręczeniem. Tak pragnęłam, tak pożądałam pańskiej obecności; chcąc panu wszystko opowiedzieć, to poprostu jak w bajce. Ale, ale, co najważniejsze, o mało nie zapomniałam — z mojej Lizy robi się histeryczka. Dziś, gdy posłyszała, że pan idzie, dostała histerycznego ataku. Zkąd? dlaczego?
— Przepraszam! to z mamy robi się histeryczka — przerwał z drugiego pokoju przenikliwy głosik Lizy, a w głosie tym drgał jakby z trudnością powstrzymywany śmiech.
Alosza spojrzał w stronę drzwi cokolwiek uchylonych, po za którymi znajdowała się Liza w swoim fotelu.