Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ to drobnostka — protestował Alosza, nie mogąc powstrzymać tego nadmiaru gorliwości.
Za chwilę Julia przyniosła wodę, w której Alosza palec zanurzył.
— Mamo! na miłość Boga, trzeba przynieść bandaż i tę białą wodę do ran, nie wiem jak się tam ona nazywa. Stoi duża butelka w sypialnym pokoju, w szafce na prawo. Mamo prędzej, prędzej.
— Zaraz, zaraz, przyniosę sama, tylko nie krzycz tak, Liza, i nie lękaj się. Widzisz, z jaką siłą ducha Aleksy Fedorowicz znosi swoje cierpienie.
Pani Chachłakow wyszła, Liza została sama z Aloszą.
— Przedewszystkiem opowiedz mi pan, gdzieś się mógł tak skaleczyć, a potem pomówimy o innych rzeczach. No, mów pan!
Alosza uczuł instynktem, że Liza śmielsza jest w nieobecności matki.
Opowiedział więc jej naprędce, ale jasno i dokładnie, całe zajście swe z chłopcami, powracającymi ze szkoły. Liza, wysłuchawszy opowiadania, klasnęła w ręce.
— Jak pan mógł! jak można zadawać się z takimi smarkaczami! Na to trzeba być takim jak pan dzieciakiem; postąpił pan jak studencik, jak sztubaczek z najniższych klas. Ale, mimo to, postaraj się pan dowiedzieć coś o tym złośliwym malcu, a potem opowiedz mi wszystko. (Gromiła go i dawała polecenie, jakby już miała jakieś