Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

nowiłem sobie odrazu, że wszystko się tak stanie, jak tam pani ułożyła. Po śmierci starca Zosimy wyjdę z klasztoru, wstąpię na uniwersytet i zdam wszystkie egzamina, a potem ożenię się z tobą i kochać cię będę. Nie miałem jeszcze wprawdzie czasu myśleć o tych rzeczach, ale pewny jestem, że lepszej żony nie znajdę, a starzec kazał mi się ożenić.
— Ja przecież jestem kaleka, w wózku mnie wożą — zaśmiała się Liza, a twarz jej pokryła się rumieńcem.
— Czuwać będę nad tobą i sam cię będę woził, chociaż pewien jestem, że do tego czasu wyzdrowiejesz.
— Pan oszalał — mówiła nerwowo Liza — jak można brać na seryo głupi żart. Ale otóż i mama, w samą porę. Czemu mama tak długo siedziała, zawsze się mama musi spóźnić.
— Ach, nie krzycz, Liza, tylko proszę cię, nie krzycz, mam już dosyć twoich awantur. Schowałaś tak bandaże, że znaleźć ich nie mogłam. Posądzam cię, że zrobiłaś to umyślnie.
— Nie mogłam przecież przewidzieć, że ten pan przyjdzie ze skaleczonym palcem, chociaż, gdybym wiedziała, możebym naprawdę schowała, jak to mama przypuszcza. Mamusiu, aniele, stajesz się naprawdę bardzo dowcipna.
— Jak ty się, Lizo, zachowujesz? jak wyrażasz, choćby teraz, o skaleczonym palcu naszego gościa. Ach, Aleksy Fedorowiczu, wszystko to, razem wzięte, zabija mnie — i ona, i ten Herzenschube.