Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

odparł Alosza z zapłonioną twarzą, — wiem tylko, że życzę pani daleko, daleko lepiej, niż sobie samemu, tylko ja się tak nic nie rozumiem na tych rzeczach, — dodał pośpiesznie.
— Na tych rzeczach! Ach, Aleksy Fedorowiczu, na tych rzeczach, mówi pan. Tu chodzi przedewszystkiem o honor i powinność i o coś wyższego może jeszcze nad powinność. Przeczuwam sercem to coś niezmożonego, co mnie ku sobie ciągnie i wlecze mnie za sobą. Powiem zresztą w dwóch słowach. Gdyby się on nawet ożenił z tą, tą bezwstydną dziewczyną, której nigdy nie przebaczę, to ja i tak nie opuszczę go. Nigdy, nigdy go nie opuszczę — mówiła z wysiłkiem, w jakiejś sztucznej, wymęczonej egzaltacyi. — To nie znaczy, żebym się wciąż za nim wlokła, narzucała mu swoją obecność.
O nie, nie! odjadę ztąd i mieszkać będę w innem mieście, ale przez całe moje życie śledzić będę nieustanie za każdym jego krokiem. Gdy będzie nieszczęśliwy z tamtą, co niewątpliwie prędko nastąpi, niech przyjdzie do mnie, a znajdzie wówczas we mnie siostrę, tylko siostrę, i tak na wieki. Wtedy przekona się wreszcie, że ta kochająca siostra przyniosła mu w ofierze całe swoje życie. Zdobędę sobie wreszcie jego ufność, nie będzie się wstydził wyznać mi wszysko, — wołała w zapamiętaniu, — będę mu, jak Bóg, do którego modli się z ufnością, tyle mi przynajmniej został winien za swoją zdradę, za wszystko, com przez niego wycierpiała... Niechże on wie, niech zawsze pamięta, że wiecznie, przez całe życie, pozostanę