Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

wierną danemu słowu, mimo, że on je złamał. Ja mu będę... ja będę przyczyną jego szczęścia, środkiem, i, że tak powiem, narzędziem jego szczęścia, maszyną, fabrykującą jego szczęście. I tak przez całe życie i on to musi wiedzieć, musi wiedzieć o tem przez całe życie. Takie jest moje postanowienie, a Iwan Fedorowicz rozumie je i pochwala.
Tchu jej brakło. Prawdopodobnie miała zamiar wyrazić swoją myśl spokojniej, prościej, z większą godnością, ale podniecenie, w jakiem się znajdowała, poniosła ją trochę za daleko, i wypowiedziała się zanadto bezwzględnie i bez zastrzeżeń. Przemawiała przez nią obrażona duma i chęć odwetu za wczorajsze upokorzenie.
Uczuła to sama i twarz jej spochmurniała, oczy błysnęły gniewem. Alosza obserwował ją pilnie i zauważył wszystkie te zmiany. Iwan zaś dodał, jakby uzupełniając jej mowę.
— W każdej innej kobiecie postępowanie takie wydaćby się mogło nienaturalne i sztuczne, ale pani ma słuszność, jako istota wyjątkowa. Niewiem, czem umotywować moje przekonanie, ale pewien jestem, że pani ma słuszność — i że postanowienie pani jest zupełnie szczere.
— Być może, ale to skutek wczorajszej urazy — wymknęło się pani Chachłakow, która widocznie miała zamiar nie mieszać się do rozmowy, nie mogła się jednak wstrzymać od wygłoszenia tej, zresztą bardzo trafnej, uwagi.
— Tak, tak — przerwał niechętnie Iwan, niezadowolniony widocznie jej uniesieniem się. —