popełnił czyn bardzo zły i niesprawiedliwy. Oto w jednej z tutejszych podrzędnych restauracyi spotkał się z pewnym starym dymisyonowanym oficerem, do którego miał jakąś urazę. Rozgniewawszy się na niego, Dymitr Fedorowicz wywlókł starca za brodę przy wielu świadkach, i wlókł go tak dłuższy czas po ulicy jeszcze, wśród śmiechu i drwin gawiedzi.
Podobno mały synek tego oficera, uczeń tutejszej szkoły ludowej, biegł za nim, płacząc, prosząc i błagając wszystkich o pomoc. Oczywiście, wszyscy się śmieli i nikt na malca nie zwrócił uwagi.
Daruj mi pan, Aleksy Federowiczu, ale nie jestem w stanie mówić spokojnie o tym jego postępku, na który tylko taki człowiek, jak on, mógł się zdobyć, w namiętnej wściekłości i gniewie. Poprostu nie znajduję słów na wyrażenie swoich uczuć. Zasięgnęłam informacyi o tym pokrzywdzonym starcu i dowiedziałam się, że to bardzo biedny, nieszczęśliwy człowiek. Wyrzucono go ze służby, niewiem już dobrze, za co — obarczony jest liczną rodziną, ma dzieci chore, żona obłąkana. Trudni się jakiemś przepisywaniem, ale właściwie nic prawie nie zarabia. Pomyślałam sobie wtedy o panu. To jest, chciałam pana prosić... Doprawdy, niewiem jak to powiedzieć — chciałam prosić pana, żeby pan był tak dobry i poszedł sam do tego biedaka. Nazwisko i adres ja panu dostarczę. I tak delikatnie, ostrożnie, jak tylko pan jeden potrafi...
Alosza zarumienił się.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.