Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
PODRZUTEK.

Alosza zastał istotnie ojca za stołem. Obiadowano dnia tego w salonie, mimo, że był w domu osobny jadalny pokój, bardzo przyzwoicie urządzony. Salon umeblowany był po staroświecku i pretensyonalnie. Meble białe, obite czerwonym pół-jedwabnym adamaszkiem, między oknami duże zwierciadła w rzeźbionych ramach, również białych ze złoceniami. Ściany wytapetowane na biało, a w wielu miejscach obdarte, dwa duże portrety z lat trzydziestych, przedstawiające: jeden byłego gubernatora, drugi archiereja, dawno już zmarłych. W kącie kilka obrazów, przed którymi paliła się zwykle lampa, nie tyle z pobożności, co z powodu wstrętu Fedora Pawłowicza do ciemności. Zostawał on nieraz w nocy zupełnie sam, odsyłając służbę do oficyn, a że czuwał długo, do trzeciej i czwartej zrana, i lubił przechadzać się po salonie, wolał więc palić w nim światło.
W chwili wejścia Aloszy obiad miał się już ku końcowi i podawano właśnie czarną kawę z koniakiem i słodyczami. Iwan siedział z ojcem za stołem, a za krzesłami ich stali obaj lokaje: Grigor i Smerdiakow. Panowie i słudzy byli widocznie w doskonałych humorach. Alosza usłyszał jeszcze z przedpokoju piskliwy śmiech ojcowski i poznał po pewnych intonacyach, że ojciec nie jest jeszcze naprawdę pijany, a tylko nieco podchmielony.
— Otóż i on! — zawołał radośnie stary Karamazow, zobaczywszy wchodzącego Aloszę. — Sia-