Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

domione jakieś wrażenia, a czynił to prawie bezwiednie.
Okazało się, że w chwili wejścia Aloszy, obecni panowie i słudzy zajęci byli żywo dysputą, wywołaną opowiadaniem starego Grigora o chrześcijańskim żołnierzu, który będąc wzięty do niewoli tureckiej, poniósł śmierć męczeńską, byle nie wyrzec się swej wiary.
— Ciało takiego żołnierza należałoby jaknajprędzej umieścić w jakim klasztorze. Toby się tam dopiero ludzi waliło na odpusty, a pieniędzy nazbieraliby huk.
Ton tej uwagi niepodobał się bardzo staremu Grigorowi, natomiast Smerdiakow uśmiechnął się potakująco.
— Ty się czego śmiejesz? — spytał Fedor Pawłowicz, który lubił pod koniec obiadu poweselić się choćby ze służbą i umiejętnie podsycał dysputę, podszczuwając na siebie przeciwników.
— A bo, mojem zdaniem, w takich okolicznościach, w jakich się znajdował ów żołnierz, nie byłoby wcale grzechem wyrzec się swej wiary, a potem dobrymi uczynkami okupić chwilową małoduszność — rzekł Smerdiakow decydującym tonem.
— Za takie gadanie pójdziesz ty na samo dno do piekła, i smarzyć się tam będziesz jak baranina — podchwycił Fedor Pawłowicz.
— Uważaj, bo to na twój temat — dodał, trącając pod stołem Aloszę.
— Co się tyczy baraniny, to pozwoli pan sobie powiedzieć, że nie byłoby w tem żadnej