Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

bo u mnie rewizya. — A ten jak schował, tak nie oddał. Ty, powiada, bracie, ofiarowałeś to na cerkiew, ten powiada — podły jesteś. — Chociaż prawda, to nie ten starzec zrobił, a drugi, pomięszałem. — Kłamałem ja wszystko o tym starcu. — Dlaczegoś ty mnie nie powstrzymał, Iwan! Wiedziałeś przecie, że kłamię.
— Wiedziałem, że ojciec sam przestanie.
— To nieprawda, umyślnie to zrobiłeś przez złość do mnie i pogardę. — Ja wiem, że ty mną pogardzasz. — Przyjechałeś tu do mnie i siedzisz w moim domu, a mimo to, pogardzasz mną.
— Pojadę wkrótce. — A na ojca koniak już podziałał.
— Prosiłem cię, na miłość Boga, żebyś jechał do Czeremuszny, a ty nie chcesz.
— Pojadę jeśli ojciec sobie życzy.
— Nie pojedziesz. — Zachciało ci się szpiegować mnie i dlatego nie jedziesz. Zła dusza w tobie siedzi.
Stary nie uspokajał się. Pijaństwo jego doszło do tego punktu w którym najspokojniejsi nawet ludzie odczuwają potrzebę robienia awantur i okazywania swej przewagi.
— Czego się patrzysz na mnie? Jakie ty oczy robisz? Oczy twoje mówią mi wyraźnie „Ty pijane bydlę!” Podejrzliwe i pogardliwe są te twoje oczy. Już ty nie bez przyczyny tu przyjechałeś, masz z pewnością jakieś swoje zamiary. — Dlaczego Alosza patrzy zupełnie inaczej, oczy ma jasne, pogodne. Słuchaj, Alosza, ty nie kochaj Iwana.