Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

i nie dostrzegł nic, aż do chwili, w której syn jego odtworzył jota w jotę scenę, opowiadaną o biednej Klikuszy. Alosza zerwał się z miejsca, strzepnął rękami, zakrył niemi twarz i opadł na krzesło cały drżący, a z piersi jego wyrwały się bolesne, wstrząsające łkania.
Starego uderzyło przedewszystkiem i przeraziło niesłychane podobieństwo chłopca do matki.
— Iwan! Iwan, wody mu daj, pryśnij na niego. — To zupełnie, jak ona, jota w jotę, jak jego matka. To on tak z powodu matki... z powodu swej matki. To była jego matka, Iwanie.
— Zdaje mi się, że i moja także! — krzyknął Iwan z nieopisanym gniewem i pogardą. Stary drgnął na całem ciele, ale jednocześnie jakby utracił świadomość, że matka mogła być także matką Iwana.
— Jakim sposobem twoja matka? — pytał jakby nie rozumiejąc. — O co ci chodzi? O jakiej matce mówisz? Aha, prawda, ona i twoja była. To, bracie, zaćmienie, cha, cha, cha! — Zaśmiał się przeciągłym, nieprzytomnym, pijackim śmiechem. W tejże chwili dały się słyszeć w sieni krzyki i szamotania się, drzwi się rozwarły nagle i Dymitr Fedorowicz wpadł do pokoju. — Stary Karamazow schronił się za Iwana.
— Zabije! zamorduje! Nie daj mnie, nie daj — krzyczał, wpiwszy się palcami w połę surduta Iwana.
W ślad za Dymitrem wpadli do sali jadalnej Grigor i Smerdiakow, którzy już w sieni stoczyli zaciętą walkę z nieproszonym gościem, usiłując