Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— To mu się należy! — wrzasnął Dymitr, sapiąc ciężko. — Zrobię to, jeżeli nie dziś, to jutro. Nie obronicie!...
— Dymitrze! Precz ztąd w tej chwili! — krzyknął z siłą Alosza.
— Alosza jedyny, powiedz, tobie tylko uwierzę, była ona tu, czy nie?!
— Przysięgam, że nie była i nikt tu jej nie widział.
— Ależ ja ją sam widziałem... Więc ona... Zaraz się dowiem, gdzie poszła. Bywaj zdrów, Alosza. Naturalnie teraz ani słowa staremu o pieniądzach. A do Katarzyny Iwanówny idź zaraz i pamiętaj, pokłoń się jej odemnie, tylko pamiętaj, pokłoń się. Powiedz jej wszystko, co tu zaszło.
Tymczasem Iwan i Grigor podnieśli starego i posadzili go w fotelu. Twarz miał zakrwawioną, ale był całkiem przytomny i przysłuchiwał się ciekawie krzykom Dymitra w nadziei, że dowie się coś o Gruszy, Dymitr wybiegł, spojrzawszy z nienawiścią na ojca.
— Strzeż się, starcze! — zawołał jeszcze na odchodnem. — Niczego nie żałuję i przeklinam ciebie i wyrzekam się ciebie na zawsze.
— Ona musi tu być! Smerdiakow, Smerdiakow, słyszysz?! — chrypiał stary, przyzywając Smerdiakowa.
— Niema jej tu, niema, szalony starcze! — krzyknął gniewnie Iwan. — Hola, Smerdiakow! Wody! Bandaży! Omdleje jeszcze z upływu krwi. Ruszże się, Smerdiakow!