Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem już dawno i to dokładnie. Telegrafowałam do Moskwy, pytając, i dowiedziałam się, że pieniądze wcale nie nadeszły. Wiedziałam, że ich nie wysłał, ale milczałam. — Postawiłam sobie jeden tylko cel. Niech się on raz dowie, kto mu jest najwierniejszym przyjacielem. On mi wierzyć nie chce. Patrzy na mnie tylko, jako na kobietę, a nie chce widzieć we mnie człowieka. Cały tydzień męczyłam się myślą, co zrobić, żeby on się mnie nie wstydził utratą tych trzech tysięcy. Niech się wstydzi sam przed sobą, przed ludźmi, ale nigdy przedemną. Wszakże się Boga nie wstydzi, gdy Mu wszystko wyznaje. — Dlaczego on nie wie, że gotowa jestem dla niego znieść wszystko. Jak on może o tem nie wiedzieć? po wszystkiem, co między nami zaszło. Ja go chcę uratować raz na zawsze. Dlaczegóż nie wahał się powiedzieć wszystko panu, a mnie nie? czyż dotąd nie zasłużyłam przynajmniej na tyle zaufania. — Ostatnie słowa wymówiła ze łzami, które się jej nagle z oczu puściły.
— Czuję się jeszcze w obowiązku — dodał drżącym głosem Alosza — opowiedzieć pani, co zaszło przed chwilą pomiędzy nim, a ojcem. — Tu opisał szczegółowo całą scenę, jak go Dymitr posłał do ojca po pieniądze, a potem sam wpadł niespodzianie i ojca skaleczył, polecił mu jeszcze raz potem wszystkiem pokłonić się Katarzynie. — A teraz poszedł znów do tej kobiety, — dodał cicho Alosza.
— A panu się zdaje, że ja nie zniosę my-