Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Oto pod tymi miękkimi, cichymi, niemal kocimi ruchami, pod tym czarnym jedwabnym szalem, czuć było młode, świeże, jędrne kształty Wenus Milońskiej, w cokolwiek może grubszych zarysach. Wprawdzie wytrawny znawca kobiecej piękności przepowiedziałby niezawodnie, że około trzydziestego roku życia ta uroda, tak dziś ponętna i kwitnąca, przestanie być harmonijna, rozleje się w nadmiernej otyłości, że rysy zgrubieją, skóra na czole i powiekach pokryje się przedwczesnemi zmarszczkami, a na świeżą, delikatną twarz wystąpią piegi i plamy. Słowem, była to uroda przelotna i krótkotrwała, jaką spotyka się aż nazbyt często między rosyjskiemi kobietami. Aloszy, oczywiście, nic podobnego na myśl nie przychodziło; ale mimo, że oczarowany widokiem Gruszy, zapytywał sam siebie z pewnym niesmakiem, dlaczego ta kobieta przeciąga tak niemiłosiernie głoski i słowa, i nie chce mówić naturalnie. Robiła to najwidoczniej umyślnie, znajdując dziwne upodobanie w takim sposobie mówienia.
Było to, prawdopodobnie, złe nawyknienie świadczące o jej pochodzeniu z niższych sfer towarzyskich, i fałszywem pojmowaniu dystynkcyi. Ta nienaturalność i przesada sprzeczały się dziwnie z naiwnym i pogodnym wyrazem twarzy i dziecięcym jej wzrokiem. Katarzyna posadziła ją obok siebie i ucałowała kilkakrotnie uśmiechnięte jej usteczka. Wyglądało to, jakby się w niej sama zakochała.
— Posłuchaj pan — rzekła do Aloszy — wi-