Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

dzimy się dziś z nią poraz pierwszy. Dawno ją chciałam poznać i chciałam sama iść do niej, ale ona uprzedziła mnie i przyszła tu na pierwsze wezwanie. Wiedziałam z góry, że my się z sobą zrozumiemy i naprawimy wszystko. Serce mi to mówiło. Wszyscy mi odradzali ten krok, ale ja przeczuwałam, że się to na dobre obróci i nie omyliłam się. Gruszeńka wyjaśniła mi wszystko, zleciała tu, jak dobry anioł, przynosząc spokój i szczęście.
— Pani nie pogardziła mną — zaszczebiotała śpiewnie Gruszeńka, ze swym pogodnym, dziecięcym uśmiechem.
— Zabraniam ci mówić takie słowa, czarodziejko urocza! Pogardzać tobą? Za karę pocałuję jeszcze raz te słodkie usteczka, jakby spuchnięte od pocałunków, ot tak, jeszcze i jeszcze. Popatrz pan na jej uśmiech, Alosza Fedorowiczu, popatrz na tego anioła, serce się raduje na jej widok.
Alosza zarumienił się i zadrżał lekko.
— Psujecie mnie, miła pani — zadzwoniła znów Gruszeńka — a ja może całkiem nie warta jestem waszych pieszczot.
— Nie warta! ona nie warta! — zawołała z ogniem Katarzyna — posłuchaj pan, Alosza Fedorowiczu, i dowiedz się, kogo masz przed sobą. Mamy wprawdzie kapryśną, samowolną główkę, ale przytem dumne, szlachetne serduszko. Mamy swój honor i szlachetne uczucia. Skrzywdzono nas niegdyś. Był pewien młody człowiek, także