oficer, dla którego nasza Gruszeńka gotowa była poświęcić wszystko i wszystko przynieść w ofierze. Człowiek ten nie wart był takich uczuć, a może był tylko lekkomyślny, dość, że porzucił ją i ożenił się z drugą. Działo się to już pięć lat temu. Teraz owdowiał, napisał, że tu przyjedzie. I Gruszeńka będzie znów szczęśliwa, bo przez całe pięć lat jego tylko kochała i była bardzo, bardzo nieszczęśliwa.
I któż ją potępi, skoro nikt nie zdołał zdobyć jej wzajemności? Ten stary kupiec nie może być przecie brany w rachubę, to był raczej przyjaciel, ojciec, opiekun, zastał ją opuszczoną, w stanie blizkim rozpaczy, chciała się już topić. Ten starzec uratował ją wówczas, uratował ją.
— Bardzo wy już mnie bronicie, miła pani — zaśpiewała Gruszeńka — może już zanadto.
— Bronić? Pocóż tu bronić? o tem nawet mowy niema. Gruszeńko, aniele mój, daj mi rączkę. Popatrz pan na tę rączkę, na tę cudną, maleńką, prześliczną rączkę, ona mi szczęście przyniosła, z martwych wskrzesiła, to też wycałować ją muszę, ot tak, tak, tak!
I całować zaczęła z uniesieniem rzeczywiście prześliczną, zanadto może nawet wypieszczoną rączkę Gruszeńki.
— Co za przesadne uniesienie — przemknęło przez głowę Aloszy, który przypatrywał się tej scenie z niepokojem.
Gruszeńka nie usuwała bynajmniej ręki, śmiejąc się nerwowym śmiechem, i śledząc
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.